Nareszcie upragniony film, gdzie jest holocaust, a Niemców nie ma!
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz z wielka radością wręczał w Strasburgu kolejne laury dla „Idy”. Jaki piękny film! I jaki europejski!
Ręce same składały się do oklasków, a najbardziej europosłom niemieckim.
Wcale się nie dziwię radości Martina Schulza i innych niemieckich posłów, bo „Ida” naprawdę mogła im się spodobać. To bodaj pierwszy tej miary i klasy film, gdzie jest holocaust, ale Niemców nie ma!
Jakiż to musu być miód na zbolałe niemieckie dusze, która rwą się do przywództwa w Europie, ale jak tu przewodzić, niosąc na plecach balast tych cholernych win narodu, który rozpętał dwie wojny światowe, przy czym zwłaszcza w drugiej ubrał sobie ręce we krwi, aż po łopatki?
Tymczasem po obejrzeniu „Idy”, będzie można spokojnie już powiedzieć – sorry, entschuldigen, to nie my, to Polacy...
Mój niezapomniany polonista z Licem Ogólnokształcącego w Rawie, śp. profesor Stanisław Ziółkowski (ojciec wybitnego astronoma profesora Janusza Ziółkowskiego) zadawał nam często krótkie rozprawki, takie góra na stronę (dziś byśmy powiedzieli na 3 tysiące znaków) na temat jakiegoś utworu literackiego, z powtarzającym się tytułem - artyzm i ideologia na tle epoki.
O „Idzie” można by napisać – artyzm jak artyzm, ale ta ideologia...
Dlatego nie idę na „Idę”...
Komentarze
Pokaż komentarze (198)