Apel Tuska, by warszawiacy nie głosowali w referendum, to polityczny szantaż. Pójdziecie do urn, to was zapamiętamy...
1. Rzecz nie w tym, że bojkot referendum jest zaprzeczeniem obywatelskości Platformy. Ta obywatelskość od dawna była fikcją, właściwie to od początku istnienia PO..
Chodzi o rzecz znacznie poważniejszą – polityczny szantaż i próbę zastraszenie warszawiaków.
2. Wiadoma rzecz – stolica – i każde słowo zbędnem... jak głosi stara piosenka.
W stolicy w stopniu znacznie większym niż w innych miastach, znaczna część mieszkańców pracuje w instytucjach rządowych i samorządowych. Jedni podlegają Tuskowi, drudzy Hannie Gronkiewicz-Waltz. Los wszystkich tych ludzi i ich rodzin, a w każdym razie większości z nich, jest w rękach Platformy. Trudno ich wszystkich policzyć, ale skoro w całej Polsce mamy dwa miliony urzędników, to w Warszawie co najmniej jest ich ze dwieście tysięcy. Pełne biurowce i gmachy prezesów, dyrektorów, naczelników, inspektorów, sekretarek, portierów i sprzątaczek. Z rodzinami może to być i sześćset tysięcy albo więcej.
Ci ludzie dostali jasny przekaz – wara wam iść do urn! My nie idziemy, tylko wrogowie Platformy tam idą...
I nawet jeśli premier nie grozi wprost (bo nie grozi), że ci którzy pójdą do urn, zostaną zapamiętani, to tysiące już się boją, żeby udziałem w referendum nie wpisać się na czarną listę Platformy. Bo stracić pracy, zwłaszcza dobrej, nie chce nikt.
3. Donald Tusk straszy Warszawę. Nadzieja w tym, że to miasto nieujarzmione zastraszyć się nie da.
Czuwaj wiaro i wytężaj słuch...