Janusz Wojciechowski Janusz Wojciechowski
2436
BLOG

Moje bliskie spotkania ze śmiercią

Janusz Wojciechowski Janusz Wojciechowski Polityka Obserwuj notkę 46

1. Pierwszy obraz, jaki zachowała pamięć mojego dzieciństwa to obraz pogrzebu mojej siostrzyczki Urszulki, która zmarła nagle w kołysce. Jak przez mgłę pamiętam płacz rodziców, trumienkę na stole, tłum ludzi przechodzących przez nasz dom. A potem ciągłe chodzenie z Mamą za rękę na cmentarz i jej cichy płacz nad grobem.

 

2. Wbiła mi się też w pamięć śmierć Mariana, chłopaka z Podskarbic Królewskich, jednego z moich szkolnych kolegów.

Marian....wołaliśmy na niego Maniek – miał 10 lat, był z matką na targu w Rawie,przechodził z matką przez jezdnię po pasach i tam potrącił go samochód z warszawską rejestracją.

Matka była potem szarpana przez prokuratora, że nie upilnowała dziecka. Warszawski kierowca niczemu nie był winien. Podobno Maniek rzucił mu się pod maskę na tych pasach.

To było prawie pół wieku temu i od tej pory nic się nie zmieniło. Jeśli samochód potrąci pieszego na pasach, na ogół kończy się to uznaniem, że zawinił pieszy, bo wtargnął. Sprawiedliwość chętniej staje po stronie silniejszego.

A ja mam przed oczami obraz Mariana w trumnie i moje ówczesne myśli - jak to, nie będzie już z nami chodził do szkoły?

 

3. Miałem 12 lat, gdy w strasznym wypadku zginął mój stryj, a ściślej stryjeczny brat mojego ojca, Aleksander Wojciechowski. Traktor z kopaczką z kółka rolniczego kopał mu na polu ziemniaki. Stryj chodził za kopaczką i odgarniał nać. Wał przekaźnikowy był bez ochrony, złapał stryja za marynarkę, wciągnął i zabił.

Pamiętam, że w przeddzień swojej śmierci stryj, który oprócz rolnictwa zajmował się też szewstwem, pięknie zszył mi dratwą moją piłkę, pierwszą skórzana piłke nożną, jaka miałem w życiu, a dostałem ja w prezencie od pana Witolda Staniszkisa i którą z jego synem Piotrkiem rozwaliliśmy przez wakacje.

Wiele lat później śmiercią podobną do mojego stryja zginął zamojski poseł PSL Ryszard Bondyra, z tym, że jego wał przekaźnikowy udusił, a mojego stryja rozszarpał.

Ot, chłopska, rolnicza śmierć. Nie wiem czy państwo wiecie, że rolnik to najniebezpieczniejszy zawód świata. W żadnym innym zawodzie trup nie ściele się gęściej.

 

4. Kiedy na wsi ktoś umierał, stawiano go w otwartej trumnie na stole, wśród świec i kwiatów. Dom był otwarty na oścież i cała wieś schodziła się,żeby pożegnać nieboszczyka. Kobiety siedziały przy trumnie i śpiewały pieśni żałobne, a mężczyźni stali przed domem,palili papierosy i gadali trochę o nieboszczyku, a trochę też narzekali na Pana Boga, że susza albo że za dużo pada.

Chodziłem i ja jako dzieciak oglądać tych nieboszczyków, ale z perspektywy dziecka z trumny widać było tylko podeszwy butów nieboszczyka. Buty wystające z trumny–taki mi się utrwalił obraz umarłych, których żegnałem w mojej wsi.

Te buty nadawały śmierci jakiegoś blasku, bo oto gospodarz, którego wcześniej spotykało się przeważnie obutego w gumiaki, nagle prezentował się wobec wsi tak dostojnie i uroczyście.

 

5. W ogóle kiedyś umieranie, zwłaszcza na wsi było uroczyste, nie to co teraz. Ale chyba nie tylko u nas śmierć straciła wiele ze swego majestatu. Już dawno Brassens (często słucham jego piosenek i strasznie wbił mi sie w głowę) no więc Brassens utyskiwał na współczesne pogrzeby - ...teraz wkładają truposza w trumienkę na wcisk i szast! - karawanem na cmentarz, na zbity pysk....


6. Koło mojego rodzinnego domu, znajdującego się na granicy Podskarbic Królewskich i Regnowa, wiedzie pogrzebowy szlak z Podskarbic Królewskich i Szlacheckich do regnowskiego kościoła.

Pamiętam te pogrzeby. Krzyż na czele, za nim chorągiew, trumna na wozie i ciągnący za nią kondukt ludzi. Biegłem z podwórka do drogi, żeby zza płotu, z bliska zobaczyć to niecodzienne, barwne widowisko.

Bywało, że za konduktem podążał pies, odprowadzający swego gospodarza, chyba w nadziei,że mimo całego zamieszania gospodarz jednak wróci, nakarmi, a jutro rano jak zwykle razem razem pognają krowy na pastwisko.

Nieboszczyka przyznam szczerze niespecjalnie żałowałem, ale psa bardzo.

 

7. Miałem siedemnaście lat, gdy po raz pierwszy dostąpiłem zaszczytu niesienia trumny. Starsi gospodarze powiedzieli – chodź chłopie, siłę masz - poniesiesz trumnę!

Tę docenioną siłę wykazałem parę tygodni wcześniej, gdy podczas pożaru, z płonącej stodoły sąsiada, sam wytargałem na zewnątrz dość ciężką młockarnię, co stało się przedmiotem powszechnego uznania.

No i poniosłem trumnę zmarłego sąsiada Antoniego Żaka. Zaszczyt był tym większy, że Żak był mężczyzną postawnym i ciężkim, a zmarł nagle, choroba go nie wyniszczyła. Nie jest łatwe niesienie ciężkiej trumny, gdy trzeba uważać, żeby nie pomylić rytmu kroków. Poradziłem sobie na tyle dobrze, że później jeszcze parę innych trumien też poniosłem.

 

8. Trumny trochę noszono,a trochę wożono. Dość długo utrzymywała się tradycja, że że trumnę stawiano na wóz zaprzężony w parę koni. Był z tymi końmi pewien problem, krążył bowiem przesąd, że konie ciągnące wóz z nieboszczykiem same mają potem krótki żywot.

Ostatni konny pogrzeb, jaki pamiętam, to był pogrzeb mojej śp. Mamy. Wóz z trumną ciągnęły dwie piękne klacze z naszego gospodarstwa. Jedna z nich zachorowała i padła za rok, druga za dwa lata. Przepowiednia się spełniła, I tak skończyła się końska epopeja w naszym rodzinnym gospodarstwie, potem już niepodzielnie rozpanoszył się traktor.

 

9. Mojego Ojca zawiózł na cmentarz strażacki samochód.

Pamiętam, jak Ojciec wrócił kiedyś wieczorem ze strażackiego zebrania i powiedział – dostałem tytuł Honorowego Strażaka, a to znaczy, że będę miał pogrzeb ze strażacką orkiestrą!

I miał taki pogrzeb, z orkiestrą i czerwonym samochodem.

 

10. Śmierć rodziców tojest dopiero bliskie i prawdziwe spotkanie ze śmiercią. Wydawało się wcześniej, że nachodzi ona tylko cudze domy. A potem dziwisz się człowieku, że przychodzi ona również do ciebie i musisz się z nią oswoić i pogodzić. Coś dalekiego i niewyobrażalnego staje się nagle twoim doświadczeniem.

A potem mózg gdzieś spycha w kąt pamięci obrazy tych doświadczeń, żeby nie ciążyły zanadto nad życiem. W pamięci mam zachowane obrazy moich Rodziców takich, jak żyli. Obrazy ich śmierci odsunęły się gdzieś za mgłę.

 

11. W tym roku odeszła moja Ciocia Janina Ligocka, ostatnia z rodzeństwa mojego Ojca. Gdy miałem5 lat, dostałem od niej Poczet Królów i Książąt Polskich, z rycinami Matejki i opisami panowania każdego władcy. Nauczyłem się tego pocztu na pamięć, a w dodatku chodziłem z nim po wsi i sam jeszcze nie chodząc do szkoły, nauczałem historii okoliczną ludność, zwłaszcza młodzież pasącą na łąkach krowy. Słuchali z uwagą i powagą.

 

12. Śmierć Marka Rosiaka to moje ostatnie spotkanie ze śmiercią, która przeszła ode mnie bardzo blisko. Nie myślę jednak o tym, że sam mogłem zginąć (nie byłem przecież w takim niebezpieczeństwie, jak cudownie ocalony wicemarszałek Niesiołowski), myślę o tym, że zginął człowiek podczas pracy wykonywanej dla mnie.

 

13. Jutro na cmentarzach w Regnowie i w Rawie odmówię „wieczny odpoczynek” za wszystkich umarłych, których znałem.

Coraz ich więcej. Tak sobie myślę, że starość zaczyna się wtedy, gdy człowiek ma więcej znajomych wśród umarłych, niż wśród żywych. Zbliżam się do tej granicy..

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka